Strach przed zmianą pracy nie jest żadnym szczególnym rodzajem tzw. lęku przed zmianą. Z moich obserwacji wynika, że strach przed zmianą pracy jest tym większy im ogólna tendencja osoby do odczuwania lęku. Bo taka skłonność jest zróżnicowana. Są ludzie, którym trudno „usiedzieć” w miejscu: co kilka lat zmieniają partnerki/ów, ich praca musi być dynamiczna, preferują zawody wymagające przemieszczania się lub różnorodności zadań, a gdy wydaje się, że już gdzieś się „zakotwiczyli”, to zaczynają uprawiać sporty ekstremalne. Jest jednak wielu, jeśli nie większość osób, które zmian się boją. I choć są niezadowolone ze swojej monotonnej, niskopłatnej pracy, albo nieszczęśliwe w wieloletnim związku i całe życie mieszkają w za ciasnym mieszkaniu bez balkonu, to znajdują mnóstwo wymówek, aby nic w swoim życiu nie zmienić. Ekstremalnym przypadkiem jaki znałam, była czterdziestoletnia kobieta, którą opuścił mąż, zostawiając ją wraz z ich synem w należącym do niego mieszkaniu. Mieszkanie to nie było ich współwłasnością, więc oczywistym było, że mąż prędzej czy później będzie się domagał jego opuszczenia. Była księgową w urzędzie, praca ją nużyła, powtarzała, że „nienawidzi cyferek i tego całego liczenia i grzebania się w przepisach”. Uznawała, że wybór tego zawodu był w jej przypadku totalną pomyłką. Podczas kilku lat naszej znajomości ukończyła studia podyplomowe w interesującym dla niej kierunku, z których dyplomem nic nie zrobiła. Obawiała się momentu, gdy mąż zechce odzyskać swoją nieruchomość, wiedziała, że powinna zadbać o zorganizowanie sobie mieszkania. Uzyskanie kredytu przy niewielkich zarobkach, ale stabilnym zatrudnieniu, nie byłoby kłopotem – milczała, gdy o tym wspominałam. Miała takie momenty, gdy interesowała się zwiększeniem swojego poczucia bezpieczeństwa poprzez podniesienie swoich zarobków – każda praca jest odrobinę przyjemniejsza, gdy dostaje się za nią przyzwoite pieniądze. W takich chwilach przeszukiwała ogłoszenia o pracę i okazywało się, że na dobrze płatnych stanowiskach księgowych, wymagana jest znajomość języka obcego. Zapisała się na lekcje indywidualne, które można było z łatwością i bez uszczerbku dla jej portfela przesuwać w czasie i odwoływać. W końcu okazało się, że już na nie nie chodzi. Po 7 latach od rozstania z mężem nadal nie była rozwiedziona (nie założyła nawet sprawy w sądzie) i mieszkała w mieszkaniu ex, co wymuszało bolesny i trudny kontakt między nimi. Z upływem lat sytuacja się zaogniała, bo facet była na tyle przyzwoity, że nie chciał jej stamtąd tak po prostu wyrzucić, oczekując, że kobieta się usamodzielni, co nie następowało.

To jest dobry przykład na pokazanie mechanizmu „autosabotażu”. Podejmowanie dodatkowych studiów lub kursów, żeby mieć poczucie, że robi się to co się powinno robić, by zmienić swoją sytuację na lepszą. Sumienie uspokojone. Wybieranie indywidualnych lekcji języka, by najłatwiej móc z nich zrezygnować (trudniej porzucić kurs grupowy, za który płaci się z góry, a lekcje odbywają się niezależnie od naszego „widzimisię”). Wszystkie te wybory podyktowane są… lękiem. Tego zmarnowanego czasu i niewykorzystanych szans można by uniknąć, gdyby człowiek miał odrobinę odwagi, by wejrzeć w siebie i postawić sobie pytanie „o co mi chodzi?”, „dlaczego to robię?” Przecież tak naprawdę każdy z nas dobrze wie dlaczego podejmuje działania pozorne. Ta odpowiedź gdzieś tam zawsze z tyłu głowy się tli, ale często tak bardzo nam zależy na ukryciu prawdy o sobie przed innymi, że nawet przed sobą nie przyznajemy się, że po prostu boimy się zmiany i tak naprawdę jej nie chcemy, choć chcieć powinniśmy. Bo żyjemy w przekonaniu, że atrakcyjni ludzie to ci, którzy są przebojowi i niczego się nie boją. I trochę tak jest, ale zapominamy przy tym, że mało kto ma odwagę choćby przyznać się do tego, że się boi. Dlatego warto od tego zacząć, żeby rozpoznać własne lęki i się do nich przyznać. Na początek przed sobą. A co potem? Jak sobie radzić ze strachem przed zmianą? O tym napiszę Wam w następnym wpisie.