Odróżnianie tego, na co mamy wpływ, od tego, co zupełnie od nas nie zależy, to umiejętność ludzi szczęśliwych. Dlaczego? Bo szczęśliwi ludzie mają wysokie poczucie własnej wartości, a ono w ogromnej mierze zależy od poczucia sprawczości, kompetencji i satysfakcji z osiąganych celów. Gdy próbujemy „zawrócić kijem rzekę”, doświadczamy wiele złości, frustracji, bezradności, obwiniamy się o to, że nie radzimy sobie z problemem, ostatecznie nasz wewnętrzny krytyk staje się wobec nas bezlitosny i wiara w siebie leci w dół. Czujemy się „źle” ze sobą, cierpimy na brak energii i mamy obniżony nastrój. Niekiedy swoimi nieskutecznymi działaniami przysparzamy sobie tylko więcej kłopotów. Mimowolnie nasz mózg zapamiętuje, że „nic nam się nie udaje”, że „nie potrafimy rozwiązywać problemów”, że „jesteśmy beznadziejni” itp. W konsekwencji, brakuje nam później motywacji do działań w obszarach, w których rzeczywiście moglibyśmy odnieść sukces.

Jak więc odróżnić to, na co mamy wpływ, od tego, na co wpływu nie mamy? Pierwsza zasada brzmi: nie możesz zmienić innych ludzi. Czy to mąż/żona, znajoma/y czy Twój szef, wbij sobie do głowy, że nie masz najmniejszego wpływu na niczyje postępowanie. Wielokrotnie widziałam, jak ludzie spalają się, a niejednokrotnie doprowadzają do dramatów życiowych, próbując wywrzeć wpływ na zachowanie innych ludzi. Pół biedy, gdy np. dotyczy to popełniającej (wg nas) życiowy błąd przyjaciółki. Wówczas naszą energię pochłania przeżywanie jej problemu, frustrujemy się i złościmy, że nie słucha naszych rad, obgadujemy ją. Kończy się poluzowaniem relacji lub jej zakończeniem. Czasami możemy nawet uważać, że „to dobrze, bo już nie dało się jej słuchać”. Gorzej jeżeli całe życie próbujemy zmienić zachowanie życiowego partnera. Majstrujemy przy nim na wszelkie sposoby, kombinujemy: a to „zawalimy focha”, a to znowu zrobimy awanturę. Tymczasem lata lecą, a niewiele się zmienia, poza tym że jesteśmy nieszczęśliwe w swoim związku. Zdarza się, że próbujemy wpłynąć na złośliwego, nieprzyjemnego kolegę w pracy, np. poprzez milknięcie w jego obecności lub chłodne, traktowanie. Jeżeli celem tych działań jest zmiana zachowań „osobnika”, to jest to niczym innym jak manipulacją. Tak, tak, manipulujesz. Nie oznacza to, że masz być bierna/y i pozwalać żeby ludzie zachowywali się w stosunku do Ciebie jak im się żywnie podoba. Istotne jest jednak, żebyś skupiał/a się na tym, co rzeczywiście możesz zrobić, aby zmienić swój stan „niezadowolenia” z powodu tego, co druga osoba „Ci robi”. Bez tzw. wglądu w siebie ani rusz. Musisz mieć świadomość swoich emocji, aby wiedzieć co negatywnego dany „osobnik” w Tobie wywołuje i co z tym zrobić, czyli jak zminimalizować wpływ zachowania tej osoby na Twoje samopoczucie.

Wróćmy do przyjaciółki, która wpakowała się po uszy w jakiś nieudany romans, mimo że radzisz jej od samego początku, żeby odpuściła sobie faceta. Frustrujesz się, irytujesz, złościsz? Przestaw myślenie z zadawanie sobie pytania: „co mogę zrobić, żeby ona przestała zawracać sobie głowę tym beznadziejnym typem?”, na pytanie: „co ja mogę zrobić, żeby nie denerwować się tą historią?” Masz co najmniej kilka opcji działania. Możesz wyjaśnić przyjaciółce, że niestety, nie potrafisz jej pomóc, a jednocześnie mocno przeżywasz jej niepowodzenia, w związku z czym prosisz ją o to, aby przestała opowiadać Ci o swojej relacji z tym mężczyzną. Często już samo zrozumienie, że nie jesteś w stanie uchronić bliską Ci osobę od kłopotów, w które się pakuje, powoduje, że możesz z odpowiednim dystansem słuchać o jej problemach.

W przypadku własnego męża/żony, którzy nas irytują swoim zachowaniem, zamiast nimi manipulować, zadajmy sobie pytania: „czy mogę to zachowanie zaakceptować?” Jeśli nie, to czy w odpowiedni sposób (asertywnie, lecz nieagresywnie) zaznaczyłam/em swoje granice. Jeżeli tak, to zależnie od tego co nas drażni, musimy wypracować własną, chroniącą nas taktykę działania, którym może być np. wyjście z pokoju (nie po to by „dać coś do zrozumienia”, ale po to by zająć się sobą), albo zaspokojenie swoich potrzeb we własnym zakresie (np. zamiast męczyć chłopa, że nie kupuje nam kwiatów, możemy same zacząć je sobie kupować). W skrajnych przypadkach należy postawić sobie pytanie czy skoro facet nie może się zmienić, a ja nie mogę akceptować jego zachowań, to czy jednak nie będzie dla mnie lepiej, gdy odejdę.

Jeżeli sprawa dotyczy złośliwego kolegi z pracy, to zamiast uników, lepiej sprawdzi się asertywne zaznaczenie swoich granic, powiedzenie wprost, co nam w komunikatach kolegi nie odpowiada. I ponownie: naszą intencją nie powinna być chęć zmiany zachowania znajomego (lepiej załóż, że on się nie zmieni), lecz celem powinno być zadbanie o siebie, wyrażenie swojego sprzeciwu, bo wówczas czujemy się dojrzałymi, odważnymi osobami, a dzięki temu rośnie nasze poczucie własnej wartości.

Zmiana sposobu myślenia z „jak ją/go zmienić”, na „jak mogę się skutecznie uchronić” trochę potrwa, jednak pamiętanie o zasadzie, że nie mamy wpływu na nikogo, a jedynie na samych siebie, wejdzie nam z czasem w krew.